Facebook

Subskrybuj RSS

Trening

drukuj Polec Znajomemu

Kulturystyka + MMA = rozwój doskonały. Moje idealne równanie - wrzesień 2010

data: 24.08.2010

Wypracowanie najlepszego sposobu na kompletny rozwój całego ciała zajęło mi całe życie i jest owocem samodzielnie dokonywanych odkryć. W wieku około 15 lat byłem stosunkowo hardym dzieciakiem. Pierwszej poważnej kontuzji nabawiłem się na ringu bokserskim, a jej sprawcą był niejaki Scott Slibers. Był ode mnie trochę niższy, ale za to bardziej muskularny, a w ruchach i stylu walki do złudzenia przypominał młodego Joe Franziera.

Walka zakończyła się w dystansie. Rozciąłem mu głowę hakiem w trzeciej rundzie (potrzebował potem paru szwów). Mimo że opinie sędziów były podzielone, wygrałem (dwóch głosowało za mną, jeden przeciwko), jednak Scottie też na swój sposób odniósł sukces. Poobijał mnie tak bardzo, że musiałem później przejść zabieg obustronnej korekty przepukliny w kresie białej, „zafundował” mi to przez nieustanne okładanie po brzuchu.

 

Właśnie w trakcie rehabilitacji po tym zabiegu rozpoczęła się dla mnie przygoda z kulturystyką. Konsekwencją treningu z ciężarami było nie tylko silniejsze ciało, ale i ładniejsza muskulatura. I tak złapałem kulturystycznego bakcyla. Potem wciągnęło mnie już na całego. Pokochałem ciężary! Kulturystyka stała się dla mnie wszystkim, do tego stopnia, że porzuciłem bokserskie zapędy na rzecz ładnego wyglądu. Z boksem, sztukami walki i zapasami nie miałem styczności przez następne 10 lat.

A potem znowu się zaczęło. 12 listopada 1993 r. zebraliśmy się z kilkoma kumplami w domu mojego przyjaciela, Dave’a „Cebulki” Goodmana, aby oglądać UFC-1. Z zapartym tchem obserwowaliśmy, jak ważący 80 kg Royce Gracie, posiadacz czarnego pasa w brazylijskim ju-jitsu, stawiał czoła zawodnikom różnej wielkości, którzy reprezentowali chyba wszystkie rodzaje sztuk walki – i pokonywał jednego po drugim.
Było to doświadczenie, które wywarło na mnie niezatarte wrażenie. Pamiętam je do dziś. Ten moment odmienił moje życie. Zadziałał jak katalizator, który pozwolił mi powrócić do korzeni – jednak tym razem byłem znacznie lepiej umięśniony, wyrzeźbiony latami walki z żelastwem.

Przez te wszystkie lata kulturystyka doskonale się w moim przypadku sprawdzała i nadal stanowiła podstawę mojego codziennego życia. Trening zawsze mnie uspokajał i był bardzo prywatnym doświadczeniem, które niosło ze sobą różne przemyślenia. Ciało pokonujące opór stawiany przez ciężar, krew tłoczona do kurczących się mięśni i radość z pompy, którą Arnold Schwarzenegger opisał jako dającą tyle samo satysfakcji co „seks z kobietą” − to było całe moje życie!

Kulturystyka była dla mnie ciągle tak samo ważna, jednak czegoś mi w niej brakowało. Tęskniłem za pięściarstwem, za starciem fizycznym, za walką i bólem. Nadal czułem w sobie chęć pokonania drugiego człowieka w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Potrzebowałem „fizycznej partii szachów”. Choć kulturystyka nadal mnie wycisza, walka pozwala mi spełnić się w zupełnie inny sposób. Ona napełnia mnie ekscytacją, wprawia w doskonały nastrój i sprawia, że serce szybciej mi bije. Te dwa sporty są dla mnie jak yin i yang.

 

Kulturystyka i sztuki walki to dla mnie jak dwie partnerki życiowe. Każda z nich coś mi daje, ale też czego innego ode mnie wymaga. Nie tylko jeśli chodzi o emocje i swego rodzaju drogę duchową, ale również w kwestii fizycznej. Każda z tych ścieżek prowadzi do czegoś innego.

Cel kulturystyki jest czysto estetyczny i polega na wypracowaniu największych i najlepiej wyglądających mięśni. W walce natomiast chodzi wyłącznie o funkcjonalność ciała zmuszonego do radzenia sobie z atakami fizycznymi. Dzięki połączeniu wszystkich sztuk walki w jedną dyscyplinę, którą nazywamy „mieszanymi sztukami walki” lub MMA, powstał chyba najbardziej wszechstronny sport, jaki może uprawiać człowiek. Jon Werheim zacytował mnie w swoim przełomowym artykule o UFC w majowym wydaniu „Sports Illustrated” z 2007 roku, pisząc: „Jeżeli zmierzymy wszystkie parametry (wytrzymałość, gibkość, koordynację, siłę) to bez wątpienia najlepiej wypadną zawodnicy MMA”.

Tak uważałem wtedy i tak uważam obecnie. Nawet jeżeli nie zamierzacie nigdy stanąć na ringu, MMA jest najbardziej „funkcjonalnym” treningiem na ziemi, który pozwala stworzyć najsprawniej działające ciało.

W kulturystyce ruchy prowadzone są po określonym torze, opracowanym tak, by jak najsilniej obciążyć dany mięsień w długim, lecz wąskim zakresie ruchu. Natomiast trening MMA wpływa na rozwój ciała poprzez ciągłe zmuszanie go do pracy. Kulturystyka pozwala na uzyskanie wspaniałej muskulatury, ale mięśnie pracują dobrze tylko w określonym zakresie ruchu. Gdy tylko postawimy przed ciałem wyzwanie wykraczające poza ścisłe normy treningowe, stanie się ono bezradne.

Prędzej czy później niektórzy kulturyści, albo jeszcze gorzej – ciężarowcy, zaczynają myśleć, że potrafią walczyć. Taki człowiek przychodzi do mnie i chce rozpocząć treningi. Jest jeszcze wtedy przekonany o swojej niesamowitej sprawności. Rzeczywistość często go zaskakuje, ponieważ bardzo szybko okazuje się, jak delikatny, słaby i niewytrenowany jest naprawdę. Równie szokujące jest obserwowanie walki 110-kilogramowego faceta z 70-kilogramowym dzieciakiem, który rozkłada go na łopatki gołymi rękoma. Tacy zawodnicy prawie nigdy już nie wracają.

Jednak ci, którzy przełkną gorzką pigułkę i trenują dalej, stają się najwspanialszymi wojownikami. Takie przeobrażenie nie jest proste, ponieważ mięśnie kulturysty szybko się wypalają. Innymi słowy, potrzeba naprawdę dużo paliwa, by je zasilić. W rezultacie ci faceci są silni tylko w ciągu pierwszych 30 s walki, a potem z ledwością mogą ustać na nogach czy zwyczajnie podnieść rękę. Czasami po krótkiej chwili są już tak wyczerpani, że mój 7-letni synek mógłby dosłownie wejść na ring i skopać im tyłek, a oni leżeliby bez ruchu i zbierali razy.

 

Przeważnie największym ciosem dla nowych fighterów jest wiadomość, że w trakcie „przemiany” będą musieli poświęcić przynajmniej trochę płatów mięcha, które zbudowali. Ponieważ w ciągu ostatnich lat mój trening kulturystyczny przeplatany był niemal wszystkim: od boksu przez kick-boxing, muay Thai, brazylijskie jiu-jitsu, zapasy, krav magę, shoot fighting, karate, judo, po kung-fu, musiałem wypracować swoją normę, jeżeli chodzi o ilość masy mięśniowej, którą mogę posiadać.

Fajnie było ważyć 110 kg, ale przy 180 cm wzrostu było to stanowczo za dużo. W kulturystyce miałoby to sens, a nawet uchodziło za lekką niedowagę, patrząc na przykład na Ronniego Colemana, który przy tym wzroście startował w zawodach, ważąc 135 kg. Ale ring rządzi się zupełnie innymi prawami i trzeba to szanować.

Jeśli chodzi o MMA, to mistrzowie wagi ciężkiej UFC: Brock Lesnar i Frank Mir, mają po 190 cm i ważą po 120 kg. Tych samych rozmiarów jest również nowe objawienie UFC – Shane Carwin. Kiedy stanę przy tych chłopakach, wyglądam żałośnie! Musiałem więc pójść na kompromis i pożegnać się z odrobiną masy na rzecz bardziej funkcjonalnej sylwetki wojownika. Po latach treningu moja waga ustabilizowała się w okolicach 90 kg. W rzeczywistości, jak na mój wzrost, według standardów MMA i tak jestem stosunkowo ciężki (większość chłopaków z tą wagą ma około 190 cm wzrostu). Jednak 90 kg i mniej niż 5% tłuszczu to minimum, do którego mogę zejść bez całkowitego zaprzestania treningów kulturystycznych, bo tego oczywiście nie zamierzam robić.

Podsumowując, połączenie kulturystyki z MMA przypomina tworzenie doskonałego tortu ślubnego. Niektóre z najbardziej oszałamiających wytworów branży cukierniczej mają na powierzchni grubą warstwę masy cukrowej, zwaną pastillage i marcepanem.
To najważniejsze elementy oszałamiającego efektu wizualnego, jednak moim skromnym zdaniem smakują one jak gówno. Byłem gościem na niezliczonej liczbie ślubów, urodzin i innych przyjęć moich bogatych i sławnych znajomych oraz klientów, gdzie tego typu artystyczne wyroby cukiernicze wprawiają wszystkich w zdumienie, a później okazuje się, że smakują tragicznie. Często rozglądam się po sali i widzę talerzyki z niezjedzonym tortem i wiem, że nie tylko ja tak uważam. Spotkało mnie to wielokrotnie. Ta sytuacja pomogła mi uzmysłowić sobie, że to co wygląda pięknie i oszałamiająco z zewnątrz, w środku może być paskudne.
Jedna z moich dobrych znajomych jest szefem cukierni w Nowym Jorku i z całego serca podziela moje zdanie. Najlepszy marcepan i pastillage potrafią zepsuć wilgotność i sztywność dobrej bazy tortowej. Twierdzi ona również, że nie da się tych składników porównać ze smakiem i teksturą samego tortu. Dlatego, jeżeli klienci szukają czegoś o doskonałym smaku, sugeruje im, by trzymali się z daleka od marcepanu i masy cukrowej, a proponuję zamiast nich lukier i skromne ozdobne motywy.

Uważam, że kulturystyka to najwyższe szczyty tego, co człowiek może zrobić ze swoim ciałem, jeśli chodzi o stronę wizualną. Trening MMA odpowiada natomiast za funkcjonalność i sprawność, będąc doskonałym fundamentem pod wspaniałą fasadę mięśni widoczną na zewnątrz. Zachęcam wszystkich, by spróbowali drogi, którą ja przeszedłem. Zróbcie pierwszy krok i bądźcie dzielni. Bez wątpienia na początku nie będzie łatwo, ale zapewniam was, że lata spędzone na siłowni nie pójdą na marne. Obiecuję wam za to, że osiągnięcie doskonały wygląd przy jednoczesnej funkcjonalności i wytrzymałości mięśni. Krótko mówiąc, znajdźcie w życiu równowagę – i, na miłość boską, bądźcie tak silni i twardzi, na jakich wyglądacie!
 

Realizacja: Ideo CMS Edito Powered by:
Copywrite © 2008 Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydawcą portalu internetowego musculardevelopment.pl jest Fitness Authority® Sp. z o.o. (Wydawca) z siedzibą w Otominie, ul. Konna 40. Wszelkie prawa do treści, elementów tekstowych, graficznych, zdjęć, aplikacji i baz danych są zastrzeżone na rzecz Wydawcy lub odpowiednio na rzecz podmiotów, których materiały - na podstawie współpracy z Wydawcą – są udostępniane w portalu musculardevelopment.pl

counter_pages